poniedziałek, 28 września 2015

2.12



i wanna talk tonight
until the mornin' light
'bout how you saved my life



Zagryzła wargę, czując, jak po plecach przebiegają jej dreszcze. Nie sądziła, że ten widok tak ją wzruszy. Wiele już w życiu ujrzała. Obracała się w przeróżnych kręgach, w których przemoc niejednokrotnie bywała na porządku dziennym. Gdy Petter i Renaud opowiadali jej o dokładnych zamierzeniach ich społecznej kampanii, tylko przytakiwała głową na znak zrozumienia, przekonana, iż względnie spokojnie sobie z tym poradzi. Kiedy jednak dziewczyna zdjęła szlafrok, ukazując blizny, siniaki i ślady po wypaleniach papierosem na skórze, w pierwszym odruchu niemalże zrobiło jej się słabo. Tylko dzięki stojącemu tuż za jej plecami Maillanowi, człowiekowi bez wątpienia znacznie lepiej przygotowanemu psychicznie do tej pracy, jakimś cudem ustała na nogach.
Początkowo zamierzali całkowicie przełożyć prace do wakacji, albo przynajmniej do momentu, gdy uda jej się skończyć z uczelnią. Nie chciała jednak czekać tak długo. W końcu doszli do kompromisu - zaczną już teraz i rozciągną robotę w czasie, dopóki nie zrealizują wszystkich swoich planów.
Może dobrze, że podjęli taką decyzję, bo gdyby wpadła na podobnie głęboką wodę w lipcu, niewykluczone, iż skończyłoby się to katastrofą.
Wzięła głęboki oddech. Jej modelka, wychudzona dziewczyna o rzadkich, czarnych włosach i ziemistej cerze spoglądała na nią odartym ze wszelkich emocji wzrokiem. Musiała się na nie uodpornić przez lata trwającego koszmaru. Chloe potrafiła sobie wyobrazić jej nieco młodsze wcielenie, pogodną, wesołą brunetkę ze świetlaną przyszłością, przekonaną co do słuszności własnych wyborów. Bo i skąd mogła wiedzieć, że w rzeczywistości poślubiła prawdziwego potwora, a ich małżeństwo okaże się istnym horrorem? Jej mąż przed ślubem pewnie idealnie odgrywał rolę anioła. Może nawet rzeczywiście był aniołem. Coś pękło w nim wraz z upływem czasu i pasmem spotykających go na każdym kroku porażek. Długi, wyrzucenie z pracy, nadmierna skłonność do alkoholu nie do opanowania. Powolne przemiany zachodzące w spokojnym dotąd człowieku. Niekontrolowana agresja. Wyżywanie się na kimś, kto akurat znalazł się pod ręką i kto nie mógł się obronić, bo przecież nie chodziło o walkę równorzędnych stron, chodziło o to, by wyrzucić z siebie cały ten gniew i żal wobec świata. Tylko tyle. Efekty Chloe widziała teraz przed sobą.
Na początku dziewczyna pewnie się broniła. Krzyczała, zaciskała pięści, wyrywała się, kopała, usiłując trafić w tak zwane strategiczne miejsce. Ale on był silniejszy. A gdy stawiała opór, jego gniew tylko narastał, do tego stopnia, że rzeczywiście potrafił na niej przygasić papierosa. I uderzyć naprawdę mocno. Najpierw raz, potem drugi, potem szesnasty. W ataku szału nic nie mogło go powstrzymać.
Zrozumiała, że im usilniej będzie protestować, tym bardziej oberwie. Prosty rachunek. Wiec się poddała. Nie potrafiła od niego odejść, po pierwsze dlatego, że jak na ironię nadal go kochała, po drugie bała się jego reakcji. Znalazłby ją wszędzie, był bystry, dużo bystrzejszy, niż można by się spodziewać. Nigdy nie zdołałaby przed nim uciec. Wiedziała o tym.
Zdecydowała, iż zaciśnie zęby i wytrzyma. Do czasu, gdy on się zmieni. To przecież powolny proces, nie można własnych wad zniwelować w przeciągu kilku dni. A obiecywał, że pójdzie na terapię, że skończy z piciem, że zacznie panować nad własnymi emocjami. Nawet parę razy rzeczywiście spróbował. Fakt, specjalnie mu nie wychodziło, ale trzeba dać mu szansę, w końcu widzi własny problem, dostrzega, że coś jest nie tak, to już połowa sukcesu. No i w małżeństwie chodzi przede wszystkim o wsparcie. Na kogo może liczyć, jeśli nie na własną żonę?
Zmieni się. Zmieni się. Zmieni się. Naiwne myślenie życzeniowe, zdanie powtarzane jak mantra przed snem i podczas kolejnych ciosów. Będzie dobrze. Musi być.
Ale on się nie zmieniał. Koszmar trwałby pewnie do końca. I w pewnym sensie trwał. Do jego końca. Do śmierci.
Wpadł pod samochód. Kompletnie pijany. Gdyby wrócił do domu, pewnie znów zacząłby ją bić. Nie wrócił jednak nigdy.
Nie dało się mimo wszystko ukryć, że sporo po sobie pozostawił. Tak na zewnątrz, jak i prawdopodobnie w środku. Miłość w pełnej krasie, pomyślała nienawistnie Chloe, po raz kolejny bez słowa przyglądając się dziewczynie. Tylko to paskudztwo potrafiło doprowadzić człowieka do takiego stanu upodlenia. Odbierało godność, stabilność i kontrolę nad własnym życiem. Wciągało w nieznane odmęty, z których nie dało się wydostać. Przekształcało w dziwaczną, bezosobową masę niezdolną do logicznego myślenia.
Nienawidziła miłości.
- Mogę to przejąć, jeżeli nie czujesz się na siłach - mruknął Renaud, jakby czytając w jej głowie. Zerknęła na niego tak spokojnie, jak tylko potrafiła. Ty nigdy nie byłaś silna. Nadal słyszała głos tego drania. Ależ miał wtedy dziką satysfakcje. Oczy niemalże płonęły mu z niechęci. Jesteś kurewsko słabym człowiekiem. Stwierdzenie faktu. Głos ociekający pogardą. Zdegustowanie wymalowane na twarzy.
Dawna Chloe zaczęłaby się z nim szarpać. Nowa Chloe biegła przez ulice i płakała. Nowa-dawna Chloe stała przy sztaludze setki kilometrów od Oslo i usiłowała być twarda.
- Poradzę sobie.
Może rzeczywiście sobie poradzi. Może nie. Może wróci do Norwegii w poczuciu kompletnej beznadziejności. Albo może znów po raz pierwszy od bardzo dawna uda jej się chwycić świat za jaja.
Nie ona w tej sali powinna uważać się za najbardziej pokrzywdzoną osobę. Patrząc na brunetkę, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że okrutna, bezduszna suka zwana miłością w niektórych kręgach siała jeszcze większe spustoszenie.


*


Wiedziała, że robi źle. Pewnie za jakiś czas pożałuje. Spojrzy w lustro i pomyśli, że jest idiotką, co zresztą ostatnimi miesiącami robiła codziennie, nie pojmując skali własnej głupoty. Chociaż... właściwie dlaczego miałaby żałować? Zaczęła kolejny etap z czystą kartą, po której mogła mazać długopisem tak intensywnie, jak tylko chciała. Paryż, Francja, malarstwo, hektolitry wina, jeszcze większe ilości papierosów, światło księżyca i zatłoczone metro. Nowa rzeczywistość. Nowe decyzje.
- Dobry jesteś - powiedziała, spoglądając na zapinającego pasek partnera, który tylko uniósł brwi do góry z rozbawieniem.
- Lata praktyki - zakpił z charakterystycznym francuskim akcentem i rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu koszuli. Dostrzegła ją jednak pierwsza. Uśmiechnęła się cynicznie, ciskając mu do ręki cenne znalezisko.
- Zakładam, że to jeden z tych przypadków, w których nie pochwalisz się przyjacielowi swoim nowym trofeum?
- Jakbyś zgadła - mruknął i narzucił na siebie ubranie, po czym zaczął szybko zapinać guziki, wcześniej wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. - Myślę, że mógłby mnie przypadkiem zabić.
- Zawsze tak pogrywasz z ogniem?
- A ty zawsze sypiasz z rówieśnikami własnego ojca, gdy usiłujesz się wyleczyć z miłosnego niepowodzenia?
- Dotąd mi się nie zdarzały. – Wstała z łóżka i dość leniwie chwyciła ciuchy, nie mając większych problemów z eksponowaniem własnej nagości, co wydawało jej się bardzo w stylu dawnej Chloe. W ogóle cały przebieg tego dnia był bardzo w stylu dawnej Chloe. Już w chwili, gdy przyleciała do Paryża, niespełna dwa tygodnie po swojej pierwszej wizycie, czuła instynktownie, iż tak to się właśnie skończy. Facet jej się podobał, chciała się z nim przespać i wbrew wyraźnemu zakazowi zdecydowała się to zrobić. Jej sprawa. Zresztą z dwojga złego chyba lepiej leczyć złamane serce w taki sposób niż za pomocą żyletki. - I tak naprawdę wcale nie jesteś rówieśnikiem mojego ojca. Przebił cię o całe dwanaście lat, wiec nie lansuj się tak swoim podeszłym wiekiem.
- Zapomniałem, że masz kilku tatusiów. - Parsknął śmiechem na widok jej miny. - Rozumiem, że ty też nie będziesz opowiadać o swoich trofeach?
- Tylko pod warunkiem, że za chwilę podrzucisz mnie na dworzec.
- Roszczeniowa z ciebie gwiazdeczka.
- Inne laski w moim wieku zażądałyby pewnie co najmniej jakiegoś Cartiera, zanim pokazałyby się z takim dinozaurem na ulicach.
- Inne laski w twoim wieku próbowałyby okręcić sobie wokół palca swojego księcia z bajki, zamiast pieprzyć się z czterdziestopięcioletnimi Francuzami.
- Sam widzisz, że jestem wyjątkowa. - Poprawiła t-shirt i uśmiechnęła się z satysfakcją. - Poza tym lubię się pieprzyć z czterdziestopięcioletnimi Francuzami.
- Ach tak? A ilu takich osłów póki co przewinęło się przez stajnię?
- Jak dotąd jeden. Co wcale nie znaczy, że zamierzam ograniczać horyzonty. - Stanęła nieco bliżej niego z rękoma w kieszeniach i wciąż nieco drwiącą miną, którą zresztą odwzajemniał. Ta sama glina. Gość mimo różnicy wiekowej wydawał się dla niej idealny. Oboje zresztą doskonale o tym wiedzieli.
- Książe z bajki pewnie nie będzie zachwycony. - Wyraźnie dobrze sobie radził z wrednymi docinkami. Pod tym względem przypominał jej pewnego światowej klasy specjalistę w dziedzinie rujnowania jej życia.
Przynajmniej dawnego życia.
- Jebać księcia z bajki.
Prosty, konkretny przekaz. Jak najbardziej zgodny z jej odczuciami. Ostatnie dwa tygodnie poświęciła intensywnemu wykreślaniu jakichkolwiek śladów jego istnienia z własnej egzystencji. Tak naprawdę zostały już tylko zgorzkniałe słowa z Sochi dudniące w jej głowie.
Mam błagać? Błagam.
Błagał. Wróżka Chloe postanowiła zacząć spełniać marzenia.
Jebać księcia z bajki.


*


Obrócił głowę, by zerknąć na drugą połowę swojego łóżka. Właśnie w tym miejscu była jeszcze przed kilkoma dniami. Drzemała na boku, pogrążona w głębokim śnie, z równym, miarodajnym oddechem i włosami opadającymi na twarz. Dokładnie taką ją zapamiętał.
Tamtego wieczora nie myśleli o konsekwencjach. Nie zastanawiali się, czy postępują właściwie i jakie to zachowanie będzie mieć dla nich skutki w przyszłości. Na ten jeden moment szara rzeczywistość straciła dla nich znaczenie.
Zadzwoniła do niego kilka dni po wyjeździe z Paryża, zupełnie jak dawniej, gdy też miała w zwyczaju poświęcać sporo czasu na przetrawianie kolejnych podejmowanych kroków. Chyba niespecjalnie się zmieniła. Sam nie wiedział, czy go to złości, czy raczej cieszy.
Wrócisz jeszcze do Norwegii? Tylko o to zapytała, standardowym zalęknionym głosem. Nie potrafił wydobyć z siebie ani entuzjastycznego tak, ani zgorzkniałego nie. Obie opcje wydawały mu się równie możliwe, co zresztą zdecydował się głośno przyznać.
Chciałabym, żeby istniała dla nas jakaś szansa, wymamrotała po kilku minutach milczenia, gdy już zaczynał myśleć, że na linii nastąpiły zakłócenia. Skłamałby, jeśliby stwierdził, że go nie zamurowało.
Nie przytaknął jej wówczas. Nie wyskoczył z jakże litościwym dla niej ja też, które pewnie mocno by ją podbudowało. To wciąż nie był ten etap. Nie ufał jej. Instynktownie czuł, że wiele wody zdąży w Sekwanie upłynąć, nim znów to zrobi.
Rozmowa szybko dobiegła końca. Poprosiła, by dał jej znać, gdyby jednak zdecydował się choć na kilka dni ruszyć z Francji. Przytaknął bez większego rozemocjonowania. Cała konwersacja przypominała raczej telefoniczne spotkanie biznesowe niż pierwszą od wielu lat wymianę zdań z kimś, kogo się kiedyś kochało.
Kogo się nadal kochało.
Edith wiedziała, że nie jest najważniejszą kobietą w jego życiu. Nawet narodziny Milesa tego nie zmieniły. Ich małżeństwo od początku nie miało racji bytu. Przerażał go wpływ Vibeke Hansen na całe jego życie. Naprawdę powinien jej nienawidzić.
Tylko że nie potrafił.
Dotknął dłonią poduszki. Ukochana, jedyna Vibeke. Pływaczka, histeryczka, cicha dziewczyna z ubogiej rodziny. Jednego dnia potrafiła dać mu wszystko, by następnego odebrać jeszcze więcej.
Nigdy nie umiałby się od niej uwolnić. Zbyt wiele dla niego znaczyła. Poza tym urodziła mu córkę. Tej więzi nie uda im się już przeciąć. Po rozwodzie Edith warknęła, że żałuje nie tyle wybrania go na swojego męża, co na ojca własnego syna. Właściwie brzmiało sensownie. Westchnął pod nosem. Dziś miała jeszcze jedno dziecko z innym facetem, który pewnie nigdy nie usłyszy od niej czegoś równie zgorzkniałego. Z drugiej strony chyba w dużym stopniu sobie na to zasłużył.
Chwycił telefon i zerknął na ekran. Przez tyle lat nie zmieniła numeru. Nie wyjechała z Tromsø i nie usiłowała go nikim zastąpić. Trochę jak przystań, do której mógł teraz wrócić po długiej podróży i która pozostała dokładnie taka sama.
Dziewczyna w szarości. Od niej wszystko się zaczęło. Na niej wszystko się kończyło.
Nie miał pewności, czy dobrze robi. Nie umiał nawet ocenić, czy rzeczywiście jej wybaczył. Pewnie do końca życia będzie czuł coś w rodzaju usprawiedliwionego żalu i cichej, nieco gorzkiej pretensji. Pretensji, która jednak nie potrafiła przesłonić miłości.
Wziął głęboki oddech. Każdy z klawiszy nacisnął bardzo powoli, konsekwentnie rezygnując z kolejnych szans na zrobienie kroku wstecz.
Będzie, co ma być.


*


Na Dworcu Północnym w Paryżu było tłoczno. Trochę za tłoczno jak na gust Chloe, która na dłuższą metę bała się ludzi i jako mieszkanka Oslo w żadnym razie nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. Inny świat. Z drugiej strony, dokładnie czegoś takiego teraz potrzebowała. Sterczenie w irytująco długich kolejkach nie stanowiło chyba przesadnie wysokiej ceny za swobodne rozpoczęcie kolejnego rozdziału życia na odpowiednio długim dystansie od pieprzonych skurwysynów pogrywających sobie na jej rozdygotanych emocjach jak na strunach przestarzałej harfy.
Zgarbiona murzynka chodziła miedzy kasami i usiłowała wróżyć zniecierpliwionym pasażerom z dłoni. Odpychali ją po kolei z większym lub mniejszym zdegustowaniem na twarzach. Podziękuję, warknęła chłodno Chloe swoim żenującym angielskim, gdy kobieta podeszła do niej. Spodziewała się, że odejdzie dalej w poszukiwaniu kogoś bardziej naiwnego, ale zamiast tego stanęła obok i spojrzała jej prosto w oczy, by kilka sekund później nieco ciszej powiedzieć coś po francusku. Je ne comprends pas, wycedziła Norweżka ze zniecierpliwieniem w ramach jedynego znanego jej w tym języku zdania używanego na każdym kroku. Nie rozumiem.
On wróci.
Zmarszczyła brwi. Angielski. W pierwszej chwili sądziła, że coś sobie uroiła. Słucham? On wróci. Kto? Słońce w dniu jego narodzin znajdowało się na tle gwiazdozbioru Raka. Druga dekada. Chloe zesztywniała, a sekundę później przewróciła oczami. Też coś. Nie znosiła takich pierdół. Chociaż trzeba przyznać, że baba miała niezłego cela.
Niech sobie pani daruje, mruknęła, ale murzynki specjalnie to nie odstraszyło.
Wierność i uczuciowość Raka równoważą oschłość i zdystansowanie Byka, oświadczyła najspokojniej w świecie. Panna Berger z trudem utrzymała plecak w rękach. Że co? Oschłość i zdystansowanie? Nie, lepsze było to o uczuciowości! Co oni łykają w tym kraju? Wbiła wzrok w czubki butów, starając się nie zastanawiać nad tym, skąd kobieta znała jej znak zodiaku. Nie wierzę w astrologię, oświadczyła tak zimnym tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć. Jej rozmówczyni jedynie ciężko westchnęła, jak przystało na osobę bardzo zmęczoną życiem i sceptycznymi ludźmi, którzy nie chcieli słuchać jej wymownych mądrości.
Dla Raka nadchodzi teraz czas podejmowania trudnych decyzji, oznajmiła tak cicho, że Chloe z trudem mogła ją usłyszeć. Byk będzie musiał je zaakceptować.
Jakich znowu decyzji? Znów zmarszczyła brwi. Pytanie zawisło na końcu jej języka. Nie zdążyła go zadać. Murzynka odeszła, nim wydobyła z siebie choćby słowo.
Z jakiegoś powodu usłyszane zdania zapadły jej w pamięć na długo.


*


Zdążyła już wszystko zaplanować. Dotrwa do ślubu chłopaków i do końca studiów, a potem spakuje manatki i wyjedzie. Wcześniej oczywiście znajdzie mieszkanie, bo nie zamierzała na nikim żerować. Nowa-dawna Chloe musiała być samodzielna i stanowić dla siebie jednocześnie ster, żeglarza oraz okręt. Koncepcja wydawała się brzmieć zdecydowanie sensownie, przynajmniej jak na nią. W pewnym sensie oczywiście się zmieniła. W innym - ani trochę. Na chwilę obecną szukała chyba czegoś w rodzaju złotego środka miedzy dziewczyną, którą niegdyś znała, dziewczyną, którą aktualnie się czuła, a dziewczyną, w którą najbardziej chciałaby się zmienić.
Ten pomysł wydawał jej się w dużym stopniu głupi, co wcale nie znaczyło, że zamierzała z niego zrezygnować. Wręcz przeciwnie. Nie bez powodu znalazła się w Bergen. Nie przepadała za tym miejscem. Kolejna rzecz wspólna między nią a Emilem.
Emil. Mętne wspomnienia zamieniające się w ulotny, coraz to bardziej niewyraźny obraz. Wszystko zgodne z pierwotną koncepcją.
Zapukała do drzwi. Nie miała pojęcia, czy ktokolwiek otworzy. Właściwie wcale nie zdziwiłby jej brak reakcji.
A jednak.
Przez moment stały naprzeciw siebie bez słowa. Lustrowały siebie wzajemnie wzrokiem w milczeniu, jednocześnie wracając myślami do chwili, w której widziały się po raz ostatni. Ciepła, letnia noc w Trondheim, wspomnienie dworca kolejowego, obolałych od wędrówki stóp i nieprzyjemnych dreszczy przebiegających po plecach. Pożegnały się w przekonaniu, że prawdopodobnie nigdy więcej się już nie spotkają, chyba, że po drugiej stronie.
- Żyjesz - wyszeptała Petra powoli, trochę z ulgą, trochę z zaskoczeniem. Ewidentnie się tego nie spodziewała. Chloe zresztą też nie.
- Żyję - potwierdziła cicho, kiwając głową niemal niedostrzegalnie. Na moment znów zapadła cisza. - Jak moja jaszczurka?
Oddała ją Czeszce pod opiekę tuż przed powrotem do Oslo, bo wiedziała, po co jedzie. Pomyliła się.
- Nieźle. Chociaż nie wiem, jak zniesie podróż.
- Wyjeżdżasz?
- Dawno nie byłam w Budapeszcie. - Wzruszyła ramionami tak, jakby naprawdę wizja opuszczenia Norwegii niespecjalnie robiła na niej wrażenie. - Moja matka stamtąd pochodziła.
- Nie miałam pojęcia.
- Bo nie mogłaś mieć.
- Na długo?
- Na zawsze.
- Na zawsze?
- Na zawsze. - Uśmiechnęła się gorzko na widok miny Chloe. - Nienawidzę tego kraju.
To już jej bynajmniej nie zaskoczyło.
- Jest szansa, żebyś trochę zmieniła kierunek wyprawy? - zapytała w końcu Berger po chwili ciszy. Petra zerknęła na nią z lekkim zaintrygowaniem.
- To znaczy?
- To znaczy, że pracuję w tej chwili nad czymś i mam dla ciebie pewną propozycję. Wpuścisz mnie?
Znów milczenie. Bardzo charakterystyczne. I ciężkie, ciężkie aż do bólu.
A potem drzwi otworzyły się nieco szerzej.


*


Nie powiedziała im. Jeszcze. Chyba po prostu nie była do końca pewna, jak to zrobić. Reakcji mogła się z łatwością domyślić, szczególnie ze strony Joergena, który nigdy nie brylował w tłumieniu własnych emocji w środku. Tymczasem kłótnia wydawała jej się absolutnie ostatnią potrzebną w tym momencie rzeczą.
Sama się sobie dziwiła, że z taką łatwością postawiła krzyżyk na Oslo. Przecież to miasto od lat stanowiło dla niej dom. Tu na dobre rozwinęła skrzydła i uczyła się latać. A jednak potrzebowała raptem kilku dni, by podjąć decyzję przewracającą jej życie do góry nogami. Właściwie krzyki Joergena chyba dałoby się stosunkowo łatwo usprawiedliwić, bo jak można tak po prostu porzucić wszystko, co się latami budowało? I to w imię czego? Co się z nią stanie, gdy ich projekt już wyjdzie w świat? Nie znała francuskich realiów. Nie miała pojęcia o tamtejszej kulturze i sposobie jej pojmowania. Czy rzeczywiście powinna wyjechać?
Owszem. Tak przynajmniej uważała. Chociaż nawet Petter nie zdawał sobie z tego sprawy, bo gdy dość spontanicznie zasugerował, że może powinna pomyśleć o Paryżu nieco poważniej i bardziej przyszłościowo, w żaden sposób nie dała mu do zrozumienia, iż rzeczywiście to rozważa. Zresztą wtedy chodziło tylko o luźne, mało znaczące idee bez pokrycia. Teraz w sumie zaczynała się już zastanawiać nad powolnym załadowaniem całego dorobku do dwóch walizek.
- Dobrze, że cię ze sobą zabrałam - rzuciła beztrosko w kierunku obładowanego ramami Joergena, gdy kierowali się do wyjścia ze sklepu plastycznego. Tylko spojrzał na nią krzywo, z trudem utrzymując pakunki we względnej równowadze. Ewidentnie nie podzielał jej zdania.
- Też się cieszę - burknął, na co wybuchnęła śmiechem i otworzyła mu łaskawie drzwi, ściskając raptem jedną ramę w dłoni. - Nasza przyjaźń to prawdziwe błogosławieństwo - dodał głosem ociekającym sarkazmem, a rozbawiona Chloe westchnęła dramatycznie.
- Czyżbyś sobie ze mnie kpił? Bardzo nieładnie.
- Sama jesteś nieładna.
- I na dodatek jeszcze mnie obrażasz. Naprawdę nie wiem, co te wszystkie małolaty w tobie widzą.
- Doceniają moją idealną buźkę rodem spod dłuta Michała Anioła - oznajmił Joergen najzupełniej poważnym tonem i zbombardował ją morderczym wzrokiem, gdy skwitowała jego stwierdzenie parsknięciem. - Skończysz wreszcie z tym chichotaniem?
- Nie potrafię odmówić sobie przyjemności oglądania słodkiego wkurwu na idealnej buźce.
- Nie masz pojęcia, jak cię czasami nienawidzę - oświadczył przez zaciśnięte zęby i rozejrzał się ze zniecierpliwieniem wokół. - Gdzie on jest, do cholery? Powinien już tu stać!
- Za chwilę na pewno się pojawi.
- Za chwilę to mi ręce odpadną!
- Mięczak z ciebie - podsumowała złośliwie, po czym również rozpoczęła wzrokowe poszukiwania jakże wyczekiwanego Hansa, z którym pół godziny wcześniej umówili się pod sklepem, bo coś zatrzymało go nagle w pracy. - Zachowujesz się jak typowy... - nie dokończyła zdania, jak zawsze, gdy niespodziewane obrazy odbierały jej głos.
Niebywałe, w jaką komedię przekształciło się jej życie w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Półtora roku. Niespełna tyle czasu minęło od Szwecji i ich pierwszej interakcji. Zdążyli się pożegnać nieskończoną ilość razy, włącznie z tym najbardziej przykrym przypadkiem sprzed dwóch tygodni. I co z tego? Znów tkwili naprzeciwko siebie, na środku ulicy w Oslo w chłodny, marcowy wieczór, on szedł w jej kierunku szybkim, standardowym krokiem, ona sterczała z ramą do obrazu w dłoni zaraz przy wejściu do sklepu plastycznego. Scena jak z filmu. Jak z kabaretu.
Zwolnił. Zesztywniał. Wyprostował plecy. Ona pewnie zareagowała podobnie. Nie wiedziała. Niczego w tym momencie nie czuła. Odnosiła wrażenie, jakby na chwilę oderwano jej stopy od ziemi.
Przystanął. Mógłby ich ominąć, ale tego nie zrobił. Zatrzymał się w miejscu, tuż przed nią i przed Joergenem. Absolutne kuriozum. Ale przecież nie byli w przepakowanym ludźmi Paryżu, w którym podobny absurd pewnie by jej nie spotkał. Byli w Oslo. Niby największym mieście Norwegii, a jednak wciąż wystarczająco małym, by mogło dojść do czegoś takiego.
- Co ty tu robisz? - tylko o to mogła go w tym momencie zapytać. Na powitania po ich ostatniej awanturze nie miała ochoty, a tego rodzaju wywiad wydawał jej się jak najbardziej na miejscu. Mogłaby się założyć, i to o lewą rękę, że powinien się znajdować gdzie indziej, szczególnie uwzględniając fakt, iż zawody miały się tu odbyć w przyszłym tygodniu.
- Mieszkam - oświadczył chłodno, tonem bliźniaczo podobnym do tego, którego używał w Sochi. Nogi automatycznie niemal się pod nią ugięły. Z trudem utrzymała ramę w dotychczasowym uścisku.
- Tutaj? - nie wiedziała, jakim cudem udało jej się odzyskać zdolność mowy. Język miała w tym momencie sztywny jak kołek.
- W Holmenkollen - doprecyzował, co tylko skutecznie ją dobiło.
Mieszkam.
Mieszkał w  Holmenkollen. W Oslo.
Kiedy to się stało? Dlaczego ta wiadomość z jakiegoś powodu ją ominęła? Dlaczego mówił jej dopiero teraz? Albo nie, właściwe pytanie brzmiało: dlaczego akurat teraz, gdy zdążyli naprawdę dać sobie do wiwatu i gdy podjęła decyzję o wyjeździe, bo tak bardzo jej dopiekł, że nie wyobrażała sobie dzielenia z nim przestrzeni w tym samym kraju, nie wspominając nawet o mieście?
Boże, jak ja cię, draniu, nienawidzę. Jak ja cię nienawidzę. Gdybyś tylko wiedział.
- Już jestem! - Hans przybiegł od drugiej strony, początkowo nie zdając sobie sprawy z idiotyzmu zaistniałych okoliczności. Bez skrupułów pocałował swojego chłopaka w usta, jak zawsze przy powitaniu. Emil przyglądał się to ich dwójce, to gapiącej się w łączenia płytek chodnikowych Chloe.
- Joergen, Johannes, Emil - przedstawiła ich beznamiętnie, nadal nie znajdując w sobie odwagi, by zerknąć choćby przelotnie na któregokolwiek z nich. Kątem oka widziała, jak dość niechętnie ściskają sobie dłonie. Któryś bąknął coś o gratulacjach. Sekundę później padło suche podziękowanie.
Oddychanie przychodziło jej z trudem.
Oddałaby wszystko, by rok akademicki skończył się za pięć minut.


*


Koniec.
Tak się nie da. Albo przynajmniej on nie potrafił. W tym roku wygrywał na każdym polu w zakresie rozczarowywania świata, o sobie samym już nie wspominając. Siebie rozczarowywał najbardziej.
Wystarczyło ją raz zobaczyć. Tylko tyle. Spotkał ją raz i od razu stracił grunt pod nogami. Nie mógł się dłużej oszukiwać. Wciąż nie udało mu się z niej wyleczyć, a bawienie się w nowe związki było oznaką zwykłego skurwysyństwa i jawnym wykorzystywaniem bezbronnej dziewczyny, która zasługiwała na znacznie więcej niż papierową makietę podpisywaną szumnym jesteśmy razem. Nie umiał patrzeć w lustro bez obrzydzenia.
Czy nie zdałby sobie z tego sprawy, gdyby nie urwał się na dwa dni z sezonowego szaleństwa miedzy Pokljuką a Kontiolahti? Czy gdyby na nią wczoraj nie wpadł na ulicy - przypadkiem, jak zwykle przypadkiem, o wszystkim decydował tu od zawsze czysty przypadek - dotarłoby do niego, że naprawdę musi z tym skończyć? Czy dalej by się oszukiwał?
Nie wiedział. Wiedział tylko, że dłużej już po prostu nie może. Nienawidził żyć w ułudzie, a pogrywanie na cudzych uczuciach nigdy go nie bawiło. Gdyby dłużej usiłował pompować tę bańkę, najpewniej po prostu by zwariował.
- Przykro mi - wymamrotał, gdy Samantha spojrzała na niego nienawistnie zaraz po tym, jak wygłosił swoją kretyńską mówkę. Żenujące, przemknęło mu przez myśl. Zachowywał się po prostu żenująco. Stał się żenujący. Rozpieprzał olimpijskie sztafety i rezygnował z wartościowej, mądrej dziewczyny, bo nie potrafił przestać kochać Chloe Berger. Wstydził się samego siebie, co chyba nigdy wcześniej mu się dotąd nie zdarzyło. - Nie umiem działać na dwa fronty.
- Na dwa fronty? - pokręciła głową z niedowierzaniem, które wydawało mu się najzupełniej zrozumiałe. Sam nie pojmował własnej przemiany i tego, co wyprawiał ostatnimi czasy z życiem, tak swoim, jak i cudzym. - Teraz ci się zebrało na takie refleksje?
- Nie chcę cię oszukiwać.
- To bardzo łaskawe z twojej strony.
- Posłuchaj...
- Kochasz ją? - zmrużyła oczy, wyraźnie domagając się odpowiedzi. Przygryzł dolną wargę na znak niepewności.
- Angażowanie się w związki nie ma żadnego sensu, dopóki się z niej nie wyleczę.
- A w ogóle zamierzasz się z niej wyleczyć?
Tym razem nie wydobył z siebie nawet słowa, bo sam już nie wiedział.
- Świetnie. - Prychnęła ze złością, po czym na moment zamilkła. Oboje patrzyli na siebie bez słowa. Czuł, jak w żołądku powstaje mu gigantyczna dziura. - Powinnam ci teraz strzelić w pysk i powiedzieć, co sądzę o takich skurwielach.
- Nie musisz się krępować.
- Pieprz się. Wspominał ci już ktoś kiedyś, na czym polega problem z facetami twojego pokroju? - Pokręcił głową, na co zbliżyła się do niego o dwa kroki. - Spróbuję ci to wyjaśnić. Problem z facetami twojego pokroju polega na tym, że choćby nie wiem, jakie świństwa robili i jak byli nielojalni, i tak chce się na nich czekać. Chce się im wybaczać i dawać nieskończoną ilość szans, bo w głębi serca się wie, że warto. Rozumiesz? - wyglądała tak, jakby naprawdę musiała się ostro powstrzymywać przed przygrzmoceniem mu z liścia. - Nie chodzi o to, że wolisz ją ode mnie. Nie chodzi o to, że nagle po kilku miesiącach farsy zorientowałeś się, że grasz ze mną w kotka i myszkę, choć powinieneś sobie z tego zdawać sprawę od samego początku. Najbardziej wkurza mnie to, że i tak jestem skłonna czekać do momentu, aż w końcu sobie ją odpuścisz i nauczysz się funkcjonować od nowa. Nawet, jeśli nie mam żadnej gwarancji, że to kiedykolwiek nastąpi. Taki właśnie zasrany męski typ reprezentujesz. - Oczy nieco jej się zaszkliły. Złapał ją za rękę. Wyrwała się błyskawicznie. - Nie dotykaj mnie. - Z wściekłością odrzuciła włosy do tyłu. - Powiem ci, co w tej chwili zrobimy. Ja lada moment założę kurtkę, wyjdę i zacznę pracować nad tym, by jakimś cudem cię znienawidzić. A ty zbierzesz się w końcu do kupy i albo zejdziesz się z tą siksą, albo wreszcie definitywnie z nią skończysz. Innego wyjścia nie ma. Myślę, że oboje doskonale o tym wiemy.
Ani nie skinął głową, ani się nie odezwał. Mimo wszystko uznała jego reakcję - czy może raczej jej brak - za potwierdzenie postawionej tezy.
- Musisz zdecydować, w którą stronę skręcisz. - Nie dotknęła jego ramienia na pożegnanie, nie zdecydowała się go też uścisnąć. To go akurat nie dziwiło. Bardziej zaskakujący wydawał się fakt, że jednak nie dała mu w pysk.
Ostatnio wszystkie kobiety po kolei chciały go policzkować. I wszystkie miały ku temu jak najbardziej racjonalne powody.


*


Z reguły sezon kończył się na Syberii. Zegarki przestawiano o cztery godziny do przodu, a wylot organizowano oczywiście zaraz po zakończeniu przedostatniego etapu, by mieć możliwie jak najwięcej czasu na przystosowanie organizmu do nowych, nieco trudniejszych warunków. Khanty-Mansyjsk stanowił stałą i sprawdzoną metę trwającego wiele miesięcy wyścigu. Świat biathlonu zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Tym razem jednak było inaczej.
Olimpiada nieco poprzestawiała terminarz. Pokljukę przerzucono ze standardowego grudnia na marzec, żeby zrobić miejsce dla zawodów w Annecy, na których zresztą wielu zawodników się nie stawiło. Jeśli zaś chodziło o Syberię, w ogóle usunięto ją z programu - coś, co w normalnych warunkach wydawałoby się niepojęte, ale co w tej chwili jak najbardziej dało się logicznie wytłumaczyć, zważywszy na fakt, że w Rosji odbyło się już w tym roku całkiem sporo konkursów, i to takich o wyjątkowo prestiżowej randze.
Międzynarodowa Unia Biathlonu uznała, że w olimpijskim sezonie zakończenie musi mieć nietypowy charakter, i wybrała kraj, w którym wszystko się zaczęło.
Tak oto dziesiąty i zarazem ostatni etap ulokowano w Holmenkollen.


*


Johannes Thingnes Boe lubił rozrywkowe życie. Może nie do przesady, choć niejednokrotnie zdarzało mu się przekraczać granice wyznaczane przez tak zwany dobry ton. Od czasu Annecy, gdy wreszcie stał się kimś więcej niż jednym z wielu bezosobowych biathlonistów przetaczających się bez echa przez zgłoszoną do Pucharu Świata kadrę, znacznie chętniej skupiano na nim światła kamer i obiektywy aparatów, co skutkowało podwyższoną ilością pouczających rozmówek na dywanikach, bo z jakiegoś powodu wcale nie uznał za stosowne przybrania pozy nieco bardziej odpowiedzialnego sportowca. Nawet miejsce w olimpijskim składzie niczego w tym względzie nie zmieniło. Pragnął po prostu żyć po swojemu, korzystać z młodości i z uroków otaczającego go świata. Biathlon wiele dla niego znaczył, ale nie przesłaniał mu bynajmniej wszystkich horyzontów. Pod tym względem byli do siebie z Emilem dosyć podobni.
A propos Emila - okazał się on jedyną obok Larsa i Bjoerndalena osobą w całym zespole, która stanowczo odmówiła wieczornego wyjścia do klubu, wymawiając się Nędznikami.
Nie truj mu już, walczy o słodką niedzielę, rzucił Tarjei, gdy Johannes odważył się głośno wyrazić swoją dezaprobatę dla przedłożenia jakiegoś gargantuicznego tomiszcza ponad porządną i jak najbardziej należną im po średnim sprincie popijawę. W odpowiedzi natknął się tylko na wymowne spojrzenie starszego kolegi. Pozdrówcie ode mnie stolicę. Głupi. I zdziwaczał do reszty, choć to akurat młodszego z braci Boe niespecjalnie zaskakiwało, mając na względzie okoliczności.
Właściwie nie powinni wychodzić. Albo może inaczej: Espen nie wyraził zgody. Rzecz jasna nikt się tym szczególnie nie przejął. Poza tym następny dzień mieli wolny.
- Ja stawiam następną kolejkę! - wrzasnął Erlend, z trudem przekrzykując się przez ogólnie panujący hałas, co oczywiście spotkało się z powszechnym entuzjazmem i salwą oklasków.
- Coś taki hojny, Bjoentegaard? Jaką właściwie premię dostałeś za czterdzieste miejsce? - Vetle wybuchnął śmiechem, nie zwracając większej uwagi na nieco oburzoną minę swojego rozmówcy.
- Ty byłeś czterdziesty pierwszy!
- Ale ja nie stawiam.
- No widzisz, bo taki z ciebie kolega.
- A zdajesz sobie sprawę, że czasy, gdy znajomych zdobywało się za pomocą hajsu wydanego w szkolnym sklepiku dawno już minęły?
- Ja tam bjoentegaardowskim hajsem nigdy nie pogardzę - wtrącił Tarjei, zaś Birkeland bez większych skrupułów wyciągnął rękę po pierwszą setkę.
- Od dziś jesteś naszym ulubieńcem, Erl.
- Zgraja wyzyskiwaczy i pieprzonych materialistów - skwitował Christiansen, choć wcale nie przeszkodziło mu to bynajmniej chwycić własnego kieliszka. Johannes tylko parsknął pod nosem, by po jednym solidnym hauście wódki na chwilę odpłynąć myślami z daleka od całego rozbawionego towarzystwa i wrócić do niego dopiero w momencie usłyszenia kilku energicznych damskich głosów, z czego jeden wydał mu się niemal od razu dziwnie znajomy.
- Dokąd ten cymbał poszedł? Naobiecywał mi, kurwa, gruszek na wierzbie i spierdolił!
- Oni zawsze tak robią.
- Gadasz jak zgorzkniała lesba po menopauzie.
- Chryste, niedobrze mi.
- To rzygaj.
- Tutaj?
- I tak nikt nie zauważy - ostatnia z kilku mijających ich dziewczyn miała w sobie coś, co nasunęło mu na myśl odruchowo bardzo jednoznaczne skojarzenia.
- Chloe? - bąknął stosunkowo głośno, na tyle, by jego słowa dotarły do jej uszu. Stanęła w miejscu, obróciła się w jego stronę i omal nie zrzuciła go tym samym z siedzenia. 
- O kurwa! - potrząsnęła energicznie włosami - ciemnymi, zupełnie innymi niż te przez niego zapamiętane - po czym zaatakowała go natychmiast za pomocą niedźwiedziego uścisku, który ani trochę mu do niej nie pasował. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zdążyła się już ostro wstawić. - Johannes Thingnes! Kopę lat!
- Też się cieszę, że cię widzę - bąknął, z trudem łapiąc oddech, bo duszno było mu nawet bez jej przytulanek.
- I na dodatek przyprowadziłeś kolegów! - zmrużyła oczy i omotała ich trochę nieprzytomnym wzrokiem. - Pięć, sześć... a gdzie Lars? I wielcy mistrzowie olimpijscy? - wypowiedziała te słowa wyjątkowo teatralnym tonem. Kątem oka Johannes mógł z łatwością dostrzec ogłupiałe miny kolegów i sceptyczne spojrzenie brata utkwione w osobie panny Berger.
- Coś im wypadło - wymamrotał głupkowatym tonem, na co Chloe uniosła lewą brew do góry.
- Coś im wypadło? Svendsen z własnej woli zrezygnował ze zdrowego najebongo? Jeszcze trochę i zacznę się martwić. - Na razie to chyba ja zacznę się martwić, pomyślał z narastającą rozpaczą rudzielec, jako że zachowywała się naprawdę nienaturalnie i wcale nie miał pewności, czy wynikało to jedynie ze zwykłego spicia. - Hej, ludzie! Halo! Zobaczcie, kto przyszedł! - podniosła nieco głos, a gdy to nic nie dało, dwa razy gwizdnęła z całej siły. Tym razem odzew był nieco większy. Na widok coraz to usilniejszego niewerbalnego zainteresowania młodszemu z braci Boe zaczęło się robić trochę słabo, a sądząc po dość pobladłych twarzach reszty towarzyszącej mu ekipy, w ich przypadku sytuacja wcale nie prezentowała się korzystniej. - Nasza dzielna, nieustraszona kadra! Calutka! No, może prawie! Mistrzowie udzielają akurat ważniackich wywiadów! - wskoczyła na ladę, chwiejąc się na nogach i cudem nie przewracając ani jednego kieliszka. Wpatrywali się w ten obraz z autentycznym przerażeniem. - Za wizytę tak poważnych osobistości trzeba wypić. I za naszych złotych chłopców też! Niech nam żyją czterdziestoletni sprinterzy i dupkowaci zwycięzcy biegów masowych! - chwyciła jedyne wciąż napełnione szkło - tarjeiowskie - i opróżniła je w sekundę.
- Hej!
- Twoje zdrowie - posłała mu szelmowskie spojrzenie, na co zmarszczył brwi.
- Ty się dobrze czujesz?
- Nigdy nie czułam się lepiej. Pozdrowisz ode mnie swojego współlokatora? Powiedz mu... Powiedz mu... Albo nie, nic mu nie mów. Jebać go. Słyszysz? O tak, to możesz mu przekazać. Jebać go. Niech się buja z tą swoją jakjejtam. Mam w dupie ich oboje. A jego już, kurwa, szczególnie. - Ponieważ jej krok zrobił się jeszcze bardziej niepewny, Johannes odruchowo się wyprostował i wyciągnął ręce w jej kierunku, ale tylko odepchnęła je ruchem osoby odtrącającej nieznośną muchę. - Wyluzuj, dzieciaku, nie spadnę. - Przykucnęła ociężale i zeskoczyła z lady, rzecz jasna omal się przy tym nie przewracając. - No widzisz? Lądowanie niemalże jak jakiś... hm, jak się właściwie nazywa nasz najlepszy w tej chwili skoczek?
- Chloe, jeżeli chodzi o Emila...
- Nie, nie chodzi o Emila, kurwa, przecież on nie jest skoczkiem. Zresztą chuj z nim. - Wybuchnęła śmiechem, jakby naprawdę niebywale ubawił ją jej własny dowcip. - Pierdolę go. Znaczy nie pierdolę. Pierdolę metaforycznie. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Już się z nią nie spotyka - oznajmił niepewnie Johannes, co natychmiast spotkało się z morderczą miną jego starszego brata i nieco zbaraniałym spojrzeniem Chloe.
- Pieprzysz. - Nie dało się ukryć, że chyba mocno uradowała ją to wiadomość, bez względu na to, jak wiele razy zdążyła jeszcze chwilę temu powszechnie wyrazić swoją rzekomą obojętność względem mistrza olimpijskiego w biegu masowym. - Rzucił ją?
- Ja ogólnie nie wiem, kto kogo rzucił, ale...
- O mój Boże, rzucił ją! - przyklasnęła w dłonie i znów się roześmiała. - I nawet mnie, kutas, nie powiadomił! Spójrz tylko, co za sukinsyństwo! Zrobił to dla mnie?
- Musiałeś jej mówić? - zapytał ze złością Tarjei, a jego brat zerknął na niego przepraszająco.
- Po prostu pomyślałem, że...
- Lepiej już nie myśl - przerwał mu i skupił się na Chloe, nie rezygnując z wyraźnie rozdrażnionej miny. - Z kim tu jesteś?
- Z wami?
- Pytam, z kim przyszłaś!
- A co? Chcesz mnie przygarnąć? Nie pogniewam się. Chociaż nie. Nie możemy. To by było nie w porządku wobec Svendsena. W końcu zrezygnował z jakjejtam dla mnie.
- Po pierwsze nikt z nikogo nie zrezygnował - wycedził Tarjei, zgrzytając zębami z taką pasją, że aż zaczynały go boleć. - Po drugie oboje podjęli decyzję, a po trzecie przestań sobie roić Bóg wie co.
- No, ale skoro oboje podjęli decyzję, to znaczy, że jest s-a-m, prawda?
- Powiesz nam w końcu, z kim przylazłaś?
- Z nikim. Kiedy wpadnie Magnus?
- Chloe, jesteś kompletnie najebana. Musisz wrócić do domu. Chodź, wezwiemy ci taksówkę.
- Spierdalaj.
- Któryś z nas z tobą pojedzie. Gdzie mieszkasz?
- Spierdalaj! - zanim którykolwiek z nich zdążył się odezwać, wpadła w tłum i zniknęła im z horyzontu. Tarjei tylko przewrócił oczami.
- Jezu.
- Nieźle ją grzmotnęło - zauważył Vetle takim tonem, jakby sam nie był pewien, czy to, co właśnie zobaczył, rzeczywiście się wydarzyło.
- Nie brała przypadkiem jakichś prochów? - Birkeland posłał zamyślone spojrzenie w kierunku, w który pobiegła.
- Ona i bez prochów ma fiu-bździu w głowie.
- Naprawdę powinniśmy ją stąd zabrać - wymamrotał strapiony Johannes, mocno zaniepokojony dopiero co zaistniałą sceną.
- Oj, daj spokój. Najwyżej zaliczy zgon na parkiecie i tyle.
- Inni też pewnie co nieco wtedy pozaliczają.
- Zupełnie, jakby to miało dla niej jakieś znaczenie - zakpił Erlend i wskazał dłonią coś po lewej. - Patrzcie. - W zyscy jednomyślnie odwrócili głowy, zgodnie wbijając oczy w Chloe, która zdążyła już wskoczyć na inną ladę i tam bez większych oporów obcałowywać się z jakąś niewiele niższą od siebie dziewczyną przy akompaniamencie oklasków publiczności. Młodszy z braci natychmiast zeskoczył ze swojego wygodnego miejsca.
- Nie mogę na to dłużej patrzeć - oznajmił z kamienną miną i ruszył w tamtą stronę. Tarjei natychmiast asekurancko wystrzelił za nim.
- I co niby zamierzasz z nią zrobić?
- Wpakuję do taksówki i zabiorę na chatę. Albo ty pojedziesz, jeśli sam wolisz mieć na nią oko.
- Ja się z nią nigdy nie próbowałem tak usilnie zaprzyjaźniać.
- Po prostu śmieszy mnie ta wasza krucjata przeciwko niej. Zupełnie, jakby każdy z was nie wydymał w życiu w bardzo podobny sposób przynajmniej jednej laski. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto rzeczywiście tego nie zrobił. - Wymowne parskniecie utonęło w ogólnie panującym hałasie. - Zresztą Svendsen wcale nie jest święty. Tego, jak ostatnio pogrywał sobie z Samanthą, nie nazwałbym dżentelmeńskim zachowaniem.
- Raczej z nim powinieneś o tym rozmawiać, nie ze mną.
- Żebyś wiedział, że porozmawiam. Kiedy już skończę się zajmować jego królewną z Oslo na czas jego własnej niedyspozycji. - Dopchnął się do lady i kilka razy dźgnął Chloe w nogę. W końcu oderwała się od swojej partnerki i spojrzała na niego na wpół nieprzytomnie, na wpół gniewnie. - Jedziemy do domu.
- Nie. - Pokręciła głową.
- Ja ciebie nie pytam o zdanie, Chloe!
- A ja nigdzie się z tobą nie wybieram - odparła spokojnie i zaczęła bujać się rytmicznie w takt muzyki. Johannes odnosił wrażenie, że śni.
- Gdzie mieszkasz?!
- Nie powiem ci.
- Mam zadzwonić do Svendsena?
- Czemu nie? Dzwoń. Pozdrów. Powiedz, że bardzo mi przykro z powodu... Haha, nie. W ogóle nie jest mi przykro. Bardzo dobrze, że już się z nią nie spotyka.
- Chloe...
- Wyjdę z nim albo wcale.
- Słucham?
Przykucnęła, oczywiście niezbyt pewnie.
- Słyszałeś, co powiedziałam.
- Nie ma go tutaj!
- To niech przyjedzie - wyszczerzyła zęby. - Zobaczymy, czy mu jeszcze zależy.
- Przestań się wydurniać.
- Ja się nie wydurniam. Jest jedyną osobą z całej waszej grandy, która wie, gdzie mieszkam, i jak dla mnie spokojnie może tak zostać. Wyjdę stąd z nim albo nie wyjdę wcale. - Odrzuciła włosy za plecy. - Kocham cię, Johannes, ale nie tak, jak jego, wiesz? - zachwiała się w swojej niewygodnej pozycji. Młodszy Boe złapał ją za rękę, po czym spojrzał na brata i ciężko westchnął.
- Dzwoń.
- Ja?
- A kto? Ja muszę jej pilnować.
- Wkurwi się nie na żarty!
- No i chuj. Nie zostawię jej tutaj. Sam widzisz, co się dzieje.
- No, co się dzieje? - zapytała radośnie Chloe, zaś Tarjei jęknął i wyciągnął telefon z rozpaczą.
- Że też zawsze musze się dać tak urobić - mruknął, wybierając numer.


*


Ole wiedział, że różni się od reszty drużyny, tak pod względem podejścia do sportu, jak i charakteru. Suto nakrapiane przyjęcia nigdy go specjalnie nie bawiły, do dzikich pielgrzymek po mieście tym bardziej go nie ciągnęło. Chodził spać najwcześniej z całej ekipy, nie wyłączając trenera, a jeśli akurat nie zbierało mu się na zatonięcie w łóżku - tak jak teraz - z reguły po prostu siadał sobie na kanapie i słuchał muzyki albo rozwiązywał krzyżówki.
Tego wieczora miał towarzysza, i to bardzo nietypowego, takiego, który normalnie sam organizował szalone wyjścia, a jednak dzisiaj się z nich wypisał. Teoretycznie nie bez powodu, zważywszy na potężne, ściskane przez niego w rękach tomiszcze, choć Ole głęboko wątpił, by jeszcze rok temu coś tak banalnego mogło go powstrzymać przed zabalowaniem. Z drugiej strony, w Pokljuce wódka lała się po prostu strumieniami.
Mimo wszystko nie dało się ukryć, że Emil trochę się zmienił.
Być może wpłynęła na niego olimpiada. Albo Chloe. Albo jedno i drugie, i jeszcze milion innych dziwnych aspektów przetaczających się przez jego życie. Nie był już tym samym, beztroskim lekkoduchem, co dawniej. Dziś na trzy dni przed zakończeniem sezonu siedział sobie z nosem wbitym w książkę i nie dostrzegał poza nią świata. No, może raz na jakiś czas rzucał jakąś podpowiedź co do krzyżówki. I niewątpliwie na chwilę został wybity ze swojej spokojnej strefy zen wraz z odebranym przed minutą telefonem.
- Gówno mnie to obchodzi - warknął do słuchawki, przerzucając stronę Nędzników i zaciskając usta na znak narastającej złości. Ktokolwiek zdecydował się do niego zadzwonić, lada moment miał mocno oberwać. - Niech radzi sobie sama. - Chwila ciszy dla osoby po drugiej stronie linii. - No więc nie wyjdzie wcale. Mam to w poważaniu. I nie truj mi więcej gitary w tej sprawie. - Odrzucił komórkę z wściekłością i podciągnął kolana do góry, by unieść opartą na nich książkę.
- Jakieś kłopoty?
- Żadnych - wycedził, a Ole wzruszył ramionami i już zamierzał wrócić do krzyżówek, gdy usłyszał jeszcze lepiej znany mu dzwonek.
- Uwzięli się czy co? - zmarszczył brwi na widok wyświetlającego się na ekranie numeru kolegi z kadry. - Halo?
- Ole, błagam cię, powiedz mu coś - jęknął Tarjei, choć bardziej należałoby powiedzieć, że wykrzyczał, zważywszy na dobiegający z oddali ostry hałas.
- Komu? Co?
- Emilowi! Niech skoczy do domu po auto i tu przyjedzie!
- Ale o co chodzi?
- Chloe strasznie się nawaliła i jej odbija, nie wiem, ona chyba coś brała... Nie chcemy jej tu zostawiać, a uparła się, że bez niego nie wyjdzie, pytamy, gdzie mieszka, ale się nakręciła i w kółko gada, że jeżeli on jej stąd nie zabierze, to nikt tego nie zrobi... Weź z nim pogadaj, Jo zaczyna świrować...
- Ja wcale nie świruję! - wydarł się Johannes z oddali, zaś Ole tylko westchnął.
- Nie możecie jej zabrać telefonu i zadzwonić do kogoś znajomego? Przecież chyba ma jakichś współlokatorów?
- A bo ja znam jej współlokatorów! Bądź człowiek!
- Matko kochana - wymamrotał Bjoerndalen, zgrabnie udając, że nie widzi coraz to bardziej świdrującego i podejrzliwego spojrzenia Emila. - Dobra. Odezwę się za chwilę. - Przerwał połączenie i wciąż ściskając komórkę w dłoni, zerknął na kolegę, który zmrużył morderczo oczy, natychmiast wyczuwając intencje.
- Nawet nie próbuj.
- Podobno łykała jakieś prochy.
- Wyglądam na osobę, którą to interesuje?
- Może sobie zrobić krzywdę. Przecież wiesz.
- Za to ty wiesz, że dawno z nią skończyłem.
- Być może ona nie skończyła z tobą.
Emil złożył książkę ostrym ruchem.
- Czy ja się mieszam do twoich relacji z Daszą?
- Miedzy mną a Daszą...
- ...nic nie ma. Jasne. Miedzy mną a Chloe też nie. Byłoby miło, gdyby wasze pierdolone kółko swatów zdało sobie z tego sprawę.
- Przecież wyście się już dawno wyswatali bez naszego wsparcia.
Sądząc po minie specjalisty od masówek, Ole trafił tą uwagą w samo sedno.
- A idźcie wszyscy do diabła. - Poderwał się z kanapy jak z procy, nadal trzymając Nędzników, po czym wymaszerował z pokoju wyjątkowo szybkim krokiem z żądzą mordu na twarzy.
Rzecz jasna jak zwykle przejaskrawioną, bo lodowatym twardzielem umiał być już chyba tylko na papierze.


*


Dawno już przestał liczyć, ile razy zdążyła go wyprowadzić z równowagi. Właściwie powinien zacząć się przyzwyczajać i trochę bardziej uodpornić na jej popisy. W końcu wydawało się to najzupełniej normalnym zjawiskiem.
Inna sprawa, że wkurzała go chyba nie tyle jej postawa, co raczej jego własna.
Oczywiście musiała go złamać. Znowu. Znowu, znowu, znowu. Niby nie chciał, niby nie miał powodów, niby go nie obchodziła - przynajmniej oficjalnie - a mimo wszystko i tak zrobił to, czego chciała. Przebiegł się do domu po najbardziej liche auto i pojechał pod wskazany adres, teraz zaś przepychał się w kapturze przez dzikie tłumy imprezowiczów w kierunku damskiej toalety, w pobliżu której sterczała aktualnie cała kadra. Główna bohaterka zdarzenia siedziała pod ścianą między braćmi i bezczelnie szczerzyła do niego jedynki.
- No patrz. Jednak ci zależy.
- Emil, słuchaj... - zaczął Johannes, ale tamten przerwał mu jednoznacznym ruchem dłoni.
- Ani słowa - warknął i kucnął centralnie naprzeciwko Chloe, tak, że mógł swobodnie spojrzeć jej w oczy. Rzeczywiście wyglądały dziwnie. - Co brałaś?
- Jesteś dzisiaj jeszcze przystojniejszy, niż zwykle.
- Popiłaś leki?
- Ja?
- A kto, kurwa, ja?! Gdzie je masz? - uśmiechnęła się tylko, co doprowadziło go do furii. - Gdzie masz te swoje jebane psychotropy?!
- Sam jesteś psychotrop. Wiesz, że miałam ostatnio fajny sen?
- Koło chuja mi to lata - wycedził przez zaciśnięte zęby, przysunął się do niej i zaczął jej grzebać po kieszeniach spodni.
- W złą dziurę wkładasz tę rękę.
- Zamknij się.
- Przesuń trochę w lewo.
- Powiedziałem chyba, żebyś się zamknęła! - z trudem wydostał pół listka z tabletkami i zamachał jej nim przed nosem. - Co to jest?
- Leki?
- Łykałaś je przed piciem?
- Nie pamiętam.
- To sobie, kurwa, przypomnij!
- Drzyj sobie ryja na swoją byłą, nie na mnie. - Aż nim zatrzęsło, gdy to usłyszał. Choć może po prostu wynikało to z kumulującej się w nim od kilku minut furii. Skąd wiedziała? - Wściekasz się, bo puściła cię kantem?
- Nie twoja sprawa.
- Jak nie moja, jak moja? Wszystko, co z tobą związane, jest moją sprawą.
- Tak ci się tylko wydaje. Będziesz rzygać?
- Nie.
- Wspaniale. Wiec idziemy do domu. - Jednym chwytem przerzucił ją przez własne ramię jak worek kartofli. Była jeszcze lżejsza, niż się spodziewał.
- Ej! Kurwa, postaw mnie!
- Chciałaś ze mną wyjść, wiec wyjdziesz.
- Postaw mnie na ziemi!
- Siedź cicho - warknął i spojrzał na chłopaków, którzy spoglądali na całą tę kuriozalną scenę bez słowa. - Wrócę za kilka godzin, kryjcie mnie przed Espenem - rzucił chłodno, po czym nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszył w kierunku wyjścia. Oczywiście Chloe wiła się jak piskorz.
- Pozwę cię! Kurwa, pozwę cię!
- A pozywaj sobie.
- Jesteś pojebany! Ja pierdolę, pom... czekaj chwilę, czy to Alice Cooper? O mój Boże, Alice Cooper! Pośpiewamy? Your cruel device, your blood like ice, one look could kill, my pain, your thrill!
- Skończ.
- I wanna love you but I better not touch, don't touch, I wanna hold you but my senses tell me to stop, I wanna kiss you but I want it too much, too much, I wanna taste you but your lips are venomous poisooooooon! - wydzierała się jak opętana, a Emil pomyślał, że oboje wyglądają po prostu żałośnie.
Zapowiadała się przerażająco długa noc.


*


Zmieniała repertuar kilka razy, kończąc na Let me see you stripped.
- Ewidentnie nie masz litości dla moich uszu - burknął, ostrożnie zamykając drzwi do jej mieszkania. Ich wspomnienie - czy raczej wspomnienie okresu, gdy ostatni raz nimi trzaskał - wciąż sprawiało mu ból, choć minęło przecież kilka miesięcy. - Siusiu, paciorek i spać.
- Muszę się umyć.
- No, na pewno. Specjalny odcinek Gwiazdy tańczą na lodzie w wannie.
- Muszę się umyć.
- Jutro.
- Teraz. Rozbierz mnie.
- Zapomnij.
- Co, wstydzisz się? - parsknęła śmiechem i spojrzała na niego podpitym, cwaniackim wzrokiem. - Głupio ci? Boisz się wsadzić mi rękę w majtki?
- Idź do łóżka.
- Z tobą?
- Sama.
- Dlaczego mnie jeszcze nie przeleciałeś?
- Nie będziemy w ten sposób rozmawiać, Chloe.
- Może ja po prostu nie jestem dla ciebie żadnym wyzwaniem. - Przygryzła dolną wargę, nadal uśmiechając się cynicznie. - Może dlatego cię nie rajcuję. I tak wiesz, że zawsze bym z tobą poszła, wiec cię to po prostu nie bawi.
- Nie rajcujesz mnie, bo jesteś napierdolona, gadasz głupoty i śmierdzisz wódą. Nie zamierzam cię rozbierać. - Bardzo się starał zignorować to, co przed chwilą powiedziała.
- Boisz się. - Jej oczy rozbłysły. - Boisz się, co się stanie, jeśli mi teraz ściągniesz portki. A przecież mieliśmy się pożegnać raz na zawsze, prawda?
- Pożegnalibyśmy się, gdybyś nie była tak kurewsko nieodpowiedzialna.
- Pożegnalibyśmy się, gdyby ci nie zależało. – W jej cynicznym rozbawieniu tkwiło coś bardzo gorzkiego. - Co nie zmienia faktu, że nie masz odwagi nawet rozpiąć mi stanika.
Doskonale wiedziała, jak z nim pogrywać, bo oczywiście musiał w takim momencie pęknąć.
- Chcesz się myć? Świetnie. Dla ciebie wszystko. - Ściągnął z niej bluzę i uporał się z klamerką od biustonosza za pomocą ruchu jednej ręki, jak za dawnych czasów. Parsknęła śmiechem.
- Grałeś w to w szkole, co? Który rozpiął najwięcej w trakcie przerwy, temu odrabiali prace domowe?
- Do łazienki.
- Jasna sprawa, kapitanie. - Posłusznie pomaszerowała w okolice wanny i zaczęła dość niesfornie majstrować przy rozporku. - No zobacz, zacina się!
- Naprawdę jesteś pieprznięta. - Bez problemu poradził sobie z rzekomo ciężkim zamkiem i zrzucił jej przez głowę podkoszulkę, a potem zdjął stanik. To, co zobaczył, nie było teoretycznie niczym zaskakującym, a jednak i tak na sekundę wbiło go w ziemię.
Z kości na ości, z ości na proch. Tatuaż na tatuażu. Biust rzeczywiście jej się zmniejszył. Żadna inna dziewczyna o takim wyglądzie nie mogłaby na niego w jakikolwiek sposób podziałać.
Żadna, z wyjątkiem tej jednej.
- Podobam ci się bez ubrania? - nie odpowiedział, wpatrując się w jej wystające żebra. - Ona była ładniejsza, prawda? - w jej wzroku tkwiło coś, co nie pozwalało mu dalej przed nim uciekać. Spojrzał jej w oczy, po raz kolejny tej nocy.
- Ściągnij dół.
- Pewnie nie nosiła babcinych gaci ze stoiska promocyjnego w Remie, co?
- Ściągaj.
- Dlaczego ty tego nie zrobisz? Znowu strach cię obleciał? - wyprostowała lekko plecy, utrzymując się w zadziwiająco pewnej jak na aktualny stan pozycji. - Zacząłeś, wiec skończ. Jak prawdziwy mężczyzna.
Zazgrzytał zębami. Boże drogi, jak mu na niej zależało. Jak ją kochał. Jak jej nienawidził.
Załatwił sprawę najszybciej, jak potrafił, i niemal natychmiast wyobraził sobie tę scenę z perspektywy świadka. Ona nago, on w ciuchach, oboje naprzeciwko siebie, z ciężkimi oddechami, wpatrując się w siebie w ciszy. Jak w nieśmiesznym, przekoloryzowanym filmie.
Nie chodziło już o czysty pociąg fizyczny. On stał raczej na drugim planie, ustępując miejsca niewytłumaczalnej więzi o znacznie bardziej niematerialnym podłożu. Nie pamiętał już czasów sprzed Szwecji. Nie pamiętał, jak to jest tego nie czuć.
Kazał jej usiąść w wannie. Zrobiła to bez słowa sprzeciwu. Skuliła plecy. Nadal tkwiły na nich dwa szykujące się do ataku drapieżne ptaki, po których teraz przez chwilę spływały strugi wody.
Po może trzech minutach wreszcie zobaczył tatuaż.
Od razu rozpoznał współrzędne. Trudno, by tego nie zrobił, skoro chodziło o jego rodzinną miejscowość i o chłopaka, który całe życie rozwiązywał wszystkim kolegom zadania z geografii.
Zakręcił kran. Spojrzała na niego pytająco. Odłożył baterie prysznicową, zanurzył twarz w dłoniach, po czym westchnął.
- Jesteś pierwszą osobą w moim życiu, z którą kompletnie sobie nie radzę.
Nie powiedziała ani słowa. Z pozycji kucnej przerzucił się na siad. Podłoga była lodowato zimna. Ani trochę  go to nie wzruszyło.
Potrzebował chwili, nim dotarła do niego świadomość zetknięcia opuszków jej palców z jego karkiem.
- Jesteś pierwszą osobą w moim życiu, która sobie ze mną radzi.
Tym razem to on się nie odezwał. Nie musiał. Oboje myśleli o tym samym.


*


Spała. Cicho, spokojnie, jak zwykle z włosami w nieładzie. Na boku. Ze swojego miejsca w fotelu, z książką wciśniętą miedzy nogę a oparcie, mógł na nią bez problemu patrzeć. Korzystał. Patrzył.
Chloe. Jego Chloe.
Nie wyobrażał sobie, by mógł z nią być. Tak, jak i nie wyobrażał sobie, by mógł z niej zrezygnować. Nigdy nie czuł się tak rozchwiany. Doprowadzało go to do szału, ale przynajmniej przestał się oszukiwać, że ma jeszcze nad tym jakąkolwiek kontrolę.
Nie powiedział jej. Jeszcze. Może powie. Albo nie. Nie zdecydował. Nie zdecydował jak dotąd o niczym.
Fatalna sytuacja. Cały czas wzajemnie siebie wyniszczali. Ona jego, a on ją, naprzemiennie, jakby nieustannie tkwili na jakimś popapranym ringu i po prostu wymieniali się ciosami. Raz górowało jedno, raz drugie. Dwie dominujące osobowości. Kiedyś wydawało mu się, że bardzo się różnią, ale tak naprawdę im dłużej jej się przyglądał, tym więcej dostrzegał w niej cech, które spostrzegał także u siebie. Oboje chcieli rządzić. Chcieli, żeby szło po ich myśli. A opracowane przez nich scenariusze rzadko kiedy się ze sobą pokrywały.
Kochał ją. Od Östersund, od pierwszego uścisku dłoni. Kochał tę dziwną, skomplikowaną, egocentryczną do bólu dziewczynę, kochał jej kolorowe włosy, szerokie bojówki, ostre tatuaże, ciężkie glany, beznadziejnie fałszujący głos, uzdolnioną lewą rękę, gardłowy śmiech i poobgryzane paznokcie. Kochał ją do szaleństwa, choć w dalszym ciągu nie na tyle, by umiał jej zaufać.
Nigdy już jej nie zaufa. I nigdy się z niej nie wyleczy. Wpadł w ślepy zaułek bez możliwości ucieczki. Cokolwiek zrobi, i tak będzie źle.
Zerknął na zegarek. Trzecia. Za jakieś dwie, maksymalnie trzy godziny musi zadzwonić po kogoś z jej znajomych i wrócić na zgrupowanie. Jeżeli nie dopisze mu szczęście, pewnie wyleci z kadry. Trudno. W sumie zasłużył. Zasłużył na wszystko, co go spotkało.
Otworzył książkę. Przeczytał cztery strony, zanim oczy mu się zamknęły.


*


Najpierw myślała, że może jej się przyśniło. Gdy już się obudziła, sądziła przez moment, że natłok atakujących ją wspomnień stanowił jedynie retrospekcję urojonego w głowie obrazu. Potem wszystko do niej dotarło.
Joergen krzątał się po mieszkaniu. Z jakiegoś powodu kojarzyło jej się, że kilka godzin temu był tu inny mężczyzna.
Ziewnęła. Głowa nieprawdopodobnie ją bolała. Sanberg obrócił się na dźwięk rozkopywanej przez nią pościeli i uniósł sceptycznie brwi do góry, zerkając na nią z kpiącym uśmiechem.
- Skąd właściwie... - zaczęła, na co usadowił się ciężko w fotelu.
- Zadzwonił po mnie z twojego telefonu. Jakąś godzinę temu. Nie chcę myśleć, co mu zrobią szkoleniowcy.
Przełknęła głośno ślinę. Naprawdę czuła się beznadziejnie.
- Zaraz będę rzygać.
- I dobrze. - Zrobiła lekko zaskoczoną minę, gdy oparł podbródek na dłoni. - Mogę ci coś szczerze powiedzieć?
Wcale nie chciała tego słuchać, jednak chyba nie miała za bardzo w tym momencie prawa protestować. Skinęła głową.
- Kocham cię jak siostrę i gdybym był hetero, niewykluczone, że bym na ciebie leciał, ale... - westchnął dramatycznie. - Ale naprawdę jesteś pojebana, Chloe. Naprawdę, naprawdę jesteś ostro popierdolona. - Wyprostował się i splótł palce do tego stopnia, że mogła usłyszeć strzelanie jego kostek. - Oboje jesteście.
Nie odezwała się. Wbiła wzrok w okno bez słowa.
Ciężko walczyć z oczywistymi faktami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz